Powrót Świętego Januarego

Miejsce na spotkania, werbowanie załogi na okręty i luźne dyskusje.

Powrót Świętego Januarego

Postprzez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 12 lis 2019, 23:03

Lubo śród bojaźni i strachu powszechnego Święty January wyruszył w drogę powrotną do Rzeczypospolitej, ferment znikł zupełnie po dniach kilku i ustąpił miejsca rutynie codziennej życia morskiego.
Panu Hubertowi zdarzyło się nie raz i nie dwa podsłuchać rzędzenia marynarskiego, jawną kpiną wobec królewskiego syna, jako bojaźliwca przesądnego epatującego. Puszczał jednakże takie przytyki mimo uszu, bo i sam przecie swojej mizerii się hydził. Jako dnia każdego rankiem wstawano, śpiewano jutrznią, liny ciągnięto, pokład czyszczono, jeno za burtę już nie rzygano. Morze kołysało to mocniej, to słabiej, to znów ustawało całkiem i sam wiatr w żagle ledwo dawał radę posuwać pokaźny galeon - wtedy załoga brała się za wiosła. Ryk męskich gardeł zbrzydnąć już dawno wszystkim zdążył, nikt jednak nic czynić nie myślił aby umilić podróż. Żegluga żeglugą, nie zasię katedrą z chórami anielskimi - tak mawiano.
Jeden tylko pan Hubert ordynarność ową ganił, i miarkował, czyli co umyśli ciekawego.
Jakoż umyślił. Nikogo nie uprzedziwszy, wszedł którego dnia spokojniejszego pod pokład gdzie przy wiosłach jęczono na wzór wołoskich nieumarłych, i zakrzyknął:
- Ja was, psubraty, śpiewu dzisiaj nauczę, jakem szantymen!
I podjął zaraz głosem nie pięknym prawdzie, ale poczciwym i w rytm pracy się wpisującym:

January, galeonie stary!
Imię twe daje wiary,
Raz!
Że Neptun ni żaden morski czart
Przy statku hetmańskim nie jest wart
Heja!
Ni flachy gorzałki!


- I razem! - zakrzyknął pan Hubert
- Ni flachy gorzałki! - odwrzasnęła zdziwiona, ale zawsze odmianą jakąś ucieszona wioślarska kompania.

Wieje wiatr i żaden chwat
Nie myśli o sławie,
Joop!
Bo gdyś na morzu, chciałbyś sam
Pospać gdzieś na trawie.
A jak!
Res Publica za falami,
My tu społem z kudłaczami
Tęsknimy do pań...
I razem -
Tęsknimy do pań!

Panie, panie, nasze panie,
Z Litwy i z Korony!
Wiosłuj!
Czyli bindasz znowu stanie,
Wszak całkiem czerwony?
He-he...
Wszak całkiem czerwony!

Dobre, gładkie są z Corunny,
Słodkie są z Ovieda,
Raz!
Ale tutaj jest kapelan,
Ulżyć se nam nie da!
O nie!
Ulżyć se nam nie da!


Cóż dalej wyśpiewywano, to i przytaczać się nie godzi, przeto lepszą zda się mowa o rejsie samym.

Wczas popasu w Oviedo wybuchł mały skandal - czwórka ubogich mieszczan gdańskich postanowiła, iż weźmie na statek nierządne niewiasty z uboższych dzielnic Oviedo. Sprzeciwił się kapelan, sprzeciwił się i pan Hubert, a za nim co wierniejsi z załogi. Pijacka próba buntu została zduszona prędko - w końcu pan Hubert ostawił awanturników w rynsztoku z niezbożnym życzeniem:
- Idzcież do diabła!
Dalsza podróż bez większych przygód minęła - w jednakim biegu pracowano aż do wpłynięcia na wody Rzeczypospolitej.
Radość, spokój, całkowita ufność znajomym, spokojnym zwykle morzom zawróciła załodze w głowach. Na tych właśnie bowiem wodach, na Bałtyku poczciwym, uderzył po raz kolejny morski czart.

Była to noc, do Gdańska jeszcze pół dnia rejsu. Majtkowie spali na linach, tuman fale spowijał. Waliły właściwym sobie rytmem - raz za razem, mocno, acz bez wściekłości.
- Hej, kto widział? - rzucił nagle jeden z wachciarzy, poglądając ku żaglom.
Odpowiedzi nie otrzymał. Nie pozostał jednak niesłyszany. Nikt jednak na pokładzie nie miał ochoty wdawać się w nocne dysputy - zmęczenie dawało po sobie znać i całe szczęście, że wracali już do domu.
Słyszał go także pan Hubert, który zasnąć nie mogąc, spacerował po pomieszczeniach statku z lampionem. Coś go tknęło, gdy owo zapytanie doszło jego uszu, stąd wyszedł na pokład, wąsa podkręcił i rozejrzał się. Spokój. Nieroby drzemią, jak zwykle. Co uczciwsi pilnują, jak przystało. Ciemno.
- No, przetrzymajcie trochę! Dzień długi przed nami! - zawołał wesoło, nagłe uczucie sympatii poczuwszy wobec tych wszystkich załogantów; lubo gołociarzy, lubo brukowych, lubo chamów, ale dziś nade wszystko - kamratów. Zaśmiał się, odwrócił na pięcie i... zdębiał.
Karzeł jaśniał niebieskawo, patrzał mu prosto w oczy spod swojego kapelusza. Tego przeklętego kapelusza! Ubrany jak Szkot, z brodą plecioną warkoczami i paszczą nieludzką, raczej małpią. Stał uśmiechając się złośliwie, a nie mówiąc nic. Ćmił krótką faję, wolną dłoń na brzuchu trzymał. Niepodobny do żadnych duchów z morskich legend, a jednak wydał się panu Hubertowi tak straszliwym, że nie poruszył się ani o cal od kiedy go spostrzegł - tuż przed sobą! Nikt inny zaś szkockiego krzata nie widział.
Nagle znikł całkiem, w mgnieniu oka, ni śladu po sobie nie pozostawiając. Pan mat rozejrzał się jeszcze dokoła. Zali przywidzenie?...
ACH!
Upadł na ziemię oślepion błyskiem czerwonego pioruna, który walnął w szczyt masztu. Bocianie gniazdo - rozleciało się. Żagiel - rozerwan. Ciemność - jeszcze straszniejsza. Fale - waliły coraz mocniej. Ale nie to było najstraszniejsze.
Miast grzmotu błyskawicy, rozległ się szaleńczy śmiech zza chmur.
Sztorm to piękne zjawisko, przez poetów sławione w pieśniach kubryku - istny popis wojsk neptunowych. Kto znajdzie się na wojennym okręcie wczas sztormu - rozkoszą się napełni. Przez chwilę.
Kontusz i żupan pana Huberta społem przez ulewę i wielką, słoną falę zmoczone zostały. Czapka, którą miał na głowie, na pokładzie już się nie znajdowała. Krzyczał nie widząc niczego, nie słysząc niczego prócz śmiechu i szumu fal, a czując zimno, pieczenie soli w oczach i rękojeść pochwyconej instynktownie szabli. Leżał, gryząc deski pokładu, aż w pewnym momencie zapiekło go po twarzy, po rękach, po nogach - i duchota straszna go opanowała. Otworzył oczy. Czerń dymu i złociste płomienie. Był w płomeniach!
Powstał z chyżością młodzika, skoczył naprzód i czuł że ubiór jego cały, lubo mokry, jednak się pali, i to straszliwie! Nie bacząc na drogi pas i piękne zdobienia, ciął się szablą przez pierś, ból powstrzymując, ale zbawiając się płonących kleszczy, w jakich był uwięziony. Ogień za sobą pozostawiwszy, w skrwawionej koszuli, w nadfajczonych szarawarach, w butach stopionych z onucami biegł po pokładzie, nie wiedząc za co się wziąć, gdzie uciekać, kogo ratować. Do śmiechu i szumu fal dołączyły zewsząd okrzyki lamentacje marynarzy - niekiedy starszliwie urywane, jakby ktoś rozrywał nieszczęśnikom gardła. Ze sterburty wielka fala zatrząsła statkiem tak potężnie, że przechylił się okrutnie, maszt straciwszy. Pan Hubert rzucił się tedy na deski i chyba tylko dlatego nie wpadł w morze. Zaraz powstał, biegł chwilę przed siebie by zaraz znów upaść od uderzenia kolejnej fali. Teraz nie powstawał. Statek, co chwila zalewany, nie przestawał płonąć - rufa była stracona! I widział już jak płomienie znikają - ale nie zgaszone, lecz razem z deskami, zapadając się w piekielną, czarną dziurę.
Śmiech ustał, ale głos zjawy nie. Duch wyskoczył z cienia i zakrzyknął wrednie:
- Jużem mówił: Hajże! w wodę. Wy kochacie inną modę. Dziś zatem moda ognista - dalej, klaczy porywista!
- Hałła-hałła! - rozległo się jakby spod pokładu wraz ze rżeniem końskim. Pan Hubert słuchał, oglądał, czuł - nie wierzył, a jednak szlochał żałośnie i próbował klecić modlitwy.
- Dimitte nobis... pro peccatoribus... nunc et semper... et in hora saeculorum... Do diaska, proch!
I kula ognia wzniosła się ponad galeonem, a pan Hubert na chwilę stracił słuch zupełnie, i nic prócz ognia nie widział.



Ciemność. I szum fal. Mocnych, ale uspokajających się. I łopot żagli. I krzyki zrozpaczonych marynarzy. Cóż to?
Powstał z desek. Galeon mokry, i on przemoczony. Żadnej jednak dziury w pokładzie nie było, i ognia nie było, i proch nie wybuchł, i żagle przerwane nie były, i nawet bocianie gniazdo było na swym miejscu... A jednak coś się musiało stać!!! Rozcięty, mokry kontusz i żupan leżały parę metrów dalej - z płytkiej rany na piersi lała się mu krew. Na pokładzie też było jej dużo - mieszając się z pianą spadała w morze, zmywając po drodze plamy na burcie. Tylko kilku marynarzy ostało na statku - patrzeli w morze, krzyczeli desperacko, jakby za kimś. Marynarzy przykryły fale - to pewne. Cholera jasna, co się stało?
- Ha!
Poczuł jak nogi się pod nim uginają. Zemdlał.

Ku niezadowoleniu pana Huberta, Gdańszczanie nie przyjęli ochoczo wieści o konieczności pozyskania kolonizatorów dla Nowej Kurlandii. Królewicz wolał nie dociekać kto był temu winien - czy załoga która rozpowiadać poczęła niestworzone historie o statku, czyli on sam ściągając na statek siedmiu księży i każąc im odprawiać egzorcyzma, czyli też zwykła niechęć do opuszczania kraju wśród mieszkańców. Dość że siedział markotny w karczmie, popijając miód - jakże dawno nie miał go w ustach! Nie gadał, nie opowiadał, jeno czekał cudu w postaci jakiego człeka z fantazją, któremu morze by straszne nie było. I myślał sobie, że może inne porty Rzeczypospolitej znaczniejszą liczbę chętnych mu przysporzą.
Obrazek
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba,
miecznik wołyński,
gubernator Santa Maria,
pan na Łucku.



Avatar użytkownika
Zmarły
 
Posty: 667
Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
Medale: 7
Order Świętego Stanisława (1) Order Zasługi RON IV (1) Order Zasługi RON V (1)
Order Zasługi RON VI (1) Order Księcia Włodzimierza III (1) Medal Bene Merentibus (1) (1)
Medal 100 lat niepodległości (1)
Godności Kancelaryjne: .
Stopień: Kontradmirał

Re: Powrót Świętego Januarego

Postprzez Joahim-von-R » 13 lis 2019, 18:49

Do karczmy weszła nowa osoba. Rozejrzała się, a gdy ujrzała Huberta, skinęła głową i podeszła niego.
-Jestem Joahim von Ribertrop z Chmielna spod Gdańska. Podobno pan brat do Nowej Kurlandii płynie? To dołączyć można chyba?



Chłop
Chłop
 
Posty: 107
Dołączył(a): 26 lip 2019, 09:00
Godności Kancelaryjne: .

Re: Powrót Świętego Januarego

Postprzez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 13 lis 2019, 19:33

Pan Hubert najpierw przypatrywał się panu Joahimowi dłuższą chwilę, jakby czekając czy ten nie rozpłynie się w powietrzu jako zjawa. Miodu pił wprawdzie kufel trzeci, ale karczmarstwo - fach żydowski, więc nigdy pewnym być nie można było co się pije... Ale szlachcic stał tak, jak stał. Mat uśmiechnął się, powstał, wyciągnął rękę na znak zgody i powiedział:
- Taki gość - jakże by nie mógł! Ale rzecz jest jeszcze bardziej złożona. Powiodę was na Świętego Januarego, porozmawiamy...
Po czym wyszedł z panem Joahimem z karczmy, kierując się ku dokom.
Wyłożył zwięźle całą materię - z kim płynęli, dokąd, jakimi wodami, kto ostał i kogo potrzeba. Osadników, osadników - a kogóżby! Rzecz była jednak wiele trudniejsza niż wycinka boru, ażeby w nim nową wieś założyć. Na Nową Kurlandię koniem dojechać nie sposób. Z Nowej Kurlandii do kraju wrócić - nie byle fraszka.
- I widzicie, panie Ribertrop... Nie chcą gdańszczany płynąć. Będziem musieli w inne porty zawitać. Szczęściem, pan hetman czasu nie wyznaczył, przeto terminy nas nie gonią - i do naszej starej Kurlandii zawitać możem. Lud ale prosty i bojaźliwy - szlachty znowuż nie tyle, aby ich wszech zabrać, na szwank ojczyzny naszej nie narażając w razie nowej wojny. Więc jakże, płyniecie?
To pytanie zadał już na pokładzie statku. Morze, dziś spokojne, pytanie jakby uprzejmie a kusząco ponawiało.
Obrazek
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba,
miecznik wołyński,
gubernator Santa Maria,
pan na Łucku.



Avatar użytkownika
Zmarły
 
Posty: 667
Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
Medale: 7
Order Świętego Stanisława (1) Order Zasługi RON IV (1) Order Zasługi RON V (1)
Order Zasługi RON VI (1) Order Księcia Włodzimierza III (1) Medal Bene Merentibus (1) (1)
Medal 100 lat niepodległości (1)
Godności Kancelaryjne: .
Stopień: Kontradmirał

Re: Powrót Świętego Januarego

Postprzez Joahim-von-R » 13 lis 2019, 21:40

Oczywiście żem płynę. A podróż po Rzeczpospolitej portach problemem nie jest. Mamy czas...



Chłop
Chłop
 
Posty: 107
Dołączył(a): 26 lip 2019, 09:00
Godności Kancelaryjne: .

Re: Powrót Świętego Januarego

Postprzez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 17 lis 2019, 17:47

Pan Hubert po zwerbowaniu pana Joahima zdołał znaleźć jeszcze kilku morskich robotników, gotowych do innych portów Rzeczypospolitej zawitać.
Płynęli kilka dni wzdłuż pruskiego wybrzeża, gdzie pan Joahim dowiedział się co nieco o przypadkach morskiego czarta - choćby go strach obleciał, wrócić już nie mógł. Ale i na byle franta nie wyglądał, toteż nie imainował sobie królewicz aby miał zostać znowu opuszczony.
Przypłynęłi do krzyżackiego Królewca, gdzie przez jakiś czas ostali, zbierając osadników z Prus. Głównie byli to niemieckojęzyczni mieszczanie.
Skończywszy pobyt w Królewcu, popłynęli ku Kłajpedzie, gdzie nabrali szeleszczących Bałtów, aż w końcu, zorientowawszy się że liczba wciąż jest niewystarczająca i co najmniej dwakroć tyle godziłoby się ku Nowej Kurlandii powieść, osadników do Nowej Kurlandii postanowili poszukać w... Kurlandii!
Przypłynęli do Windawy na nieszpór, przeto zaraz spoczęli na piętrze karczmy u znajomego a taniego Żyda, poszukiwania jednomyślnie postanawiając ostawić na dzień następny.
Znacząco wcześniej, niż byłoby to politycznie, pana Huberta obudziły krzyki pijackie, zrazu wydające się jednym wielkim bełkotem, po wsłuchaniu się jednak dające się poznać jako swobodna mieszanina trzech języków, niemieckiego, angielskiego, oraz trzeciego, którego pan Hubert nie poznawał, ale który twardością swoją na mowę skandynawską wskazywał. Cóż, Kurlandia, jak i całe Inflanty, całkiem polskim krajem nie była i nie dziwo było słyszeć obce mowy, nawet i wymieszane. Spojrzał przez okno karczmy z widokiem doków windawskich. Święty January stał, ale nie był wtenczas jedynym dużym w porcie. Opodal bowiem stał okręt rozmiarom polskiemu nie ustępujący, z zatkniętą na maszcie banderą w postaci złotego krzyża w niebieskim polu.
Na powrót się odziewając, nasłuchiwał pijaków z dołu.
Jakkolwiek jego scyjencja języków obcych nie była pierwszorzędną, zdarzało mu się niekiedy poznać pojedyncze słowa. A z całego bełkotu zrozumiał ich cztery: galeon, królewicz, pieniądze, martwy!
Zadrżał, skoro tylko uświadomił sobie jak fatalnie to brzmi, po czym wdziawszy już kontusz i buty, z karabelą w jednej i ze zwiniętym pasem kontuszowym w drugiej dłoni, cicho przemknął się do komnaty sypialnej pana Joahima.
- Pomóżcie mi pas ubrać, panie Ribertrop... Niepolitycznie szlachicowi bezeń się okazać, a jeszcze gorzej - bigosować się! Myślicie żem oszalał? Posłuchajcie jeno co prawią te bibosze z dołu. Jeśli nie dla ocalenia życia, to chyba dla honoru nam bić się przyjdzie... Uważacie?
Mówił cicho, znać jednak było jego wzburzenie. Lubo rwał się do poskromienia bluźniących na majestat prawie-królewski opijusów, nie wiedział przecie ilu ich tam jest! Ci zaś, w to nie wątpił, podchmieleni, całkiem honorowym pojedynkom mogą być chwilowo nieradzi. Co jednak rzeknie towarzysz?
Obrazek
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba,
miecznik wołyński,
gubernator Santa Maria,
pan na Łucku.



Avatar użytkownika
Zmarły
 
Posty: 667
Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
Medale: 7
Order Świętego Stanisława (1) Order Zasługi RON IV (1) Order Zasługi RON V (1)
Order Zasługi RON VI (1) Order Księcia Włodzimierza III (1) Medal Bene Merentibus (1) (1)
Medal 100 lat niepodległości (1)
Godności Kancelaryjne: .
Stopień: Kontradmirał

Re: Powrót Świętego Januarego

Postprzez Joahim-von-R » 20 lis 2019, 20:22

-Co? Gdzie? Jak?- pytał się Joahim.
Gdy zrozumiał o co chodzi pokiwał głową i zgodnie z prośbą Pana Huberta pomógł mi przywdziać pas. Następnie sam przywdział pas.
-Cóż teraz?- zapytał się.- Sieczkę im robimy, czy czekamy?



Chłop
Chłop
 
Posty: 107
Dołączył(a): 26 lip 2019, 09:00
Godności Kancelaryjne: .

Re: Powrót Świętego Januarego

Postprzez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 20 lis 2019, 21:23

- Najpierw... Badamy.
To mówiąc, cichaczem zeszedł na dół po schodach i zajrzał do głównego pomieszczenia karczmy. Karczmarz stał za barem i czyścił kufle, widocznie na słowa wypowiadane przez gości uwagi nie zwracając. Tymczasem piło i ryczało około pięciu ludzi - każden w mundurze, każden u rapiera.
- Moc ich, panie Joahimie. A zapewne jest ich więcej - na okręcie lubo w porcie. Podołać takim - chyba jeno z Bożą Pomocą, a ufność zuchwała przecie grzech. Zwiewać jak chamy - nie godzi się! Co waść myślisz...? Zali dobrym słowem takich przekonać że niepolitycznie rozprawiają? Bo cóżby innego...
Obrazek
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba,
miecznik wołyński,
gubernator Santa Maria,
pan na Łucku.



Avatar użytkownika
Zmarły
 
Posty: 667
Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
Medale: 7
Order Świętego Stanisława (1) Order Zasługi RON IV (1) Order Zasługi RON V (1)
Order Zasługi RON VI (1) Order Księcia Włodzimierza III (1) Medal Bene Merentibus (1) (1)
Medal 100 lat niepodległości (1)
Godności Kancelaryjne: .
Stopień: Kontradmirał

Re: Powrót Świętego Januarego

Postprzez Joahim-von-R » 20 lis 2019, 21:25

Najpierw dobrym słowem spróbujmy. A jak nie... to stłuc.



Chłop
Chłop
 
Posty: 107
Dołączył(a): 26 lip 2019, 09:00
Godności Kancelaryjne: .

Re: Powrót Świętego Januarego

Postprzez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 20 lis 2019, 22:00

- Pewnikiem niemiecki znacie lepiej ode mnie. Ba, ja innych mikronacyj od Rzeczypospolitej nie znam, a wyście i w Sarmacyjej bywali. Tłomaczcie zatem! - powiedział pan Hubert, po czym zeszedł na dół wraz z panem Joahimem, dłonie na brzuchu położywszy. Podszedł do jednego z pijących, i dumnie, a powoli, ażeby pan Joahim wersji wiernej dokonać zdołał, przemówił doń:
- Wybaczcie, że bibum hillarum waszą przerwać ośmielamy się, aleć, nota bene, i wyście nas, o co urazy nie żywimy, obudzili swojem magnem vocationem. Inkszy zasię turbor w nas słowa wasze, o comites nobiles, wywołały, a te scilicet, co się Królewicza Jegomościa tyczyły. Azali gotowiście powtórzyć? Wżdy przyznacie, że wyrozumieć trudno cóż prawią personae ebriae, ergo coby nieporozumień uniknąć, ecce petimus: powtórzcie!
Szwed przez chwilę popatrzył na Polaka małymi oczkami, słuchając tłumaczenia z którego i tak zbyt wiele nie zrozumiał, po czym odbąknął coś krótko, co pan Joahim przetłomaczył jako:
- O tymeśmy gadali, że Królewicz Jegomość wielki bogacz a szablista najprzedniejszy, i że trupem już tylu położył...
W pierwszej chwili pan Hubert spalił buraka, uświadamiając że być może o pogwałcenie majestatu oskarżył uczciwych ludzi. Pomyślawszy jednak przez chwilę, doszedł do wniosku że coś tu nie gra, stąd dopytał:
- I czyby owa fabella tak waszmościów rozbawiła?
- Rzecz prosta, panie szlachcicu - odpowiedział Szwed. - Pan Johann tu obecny - tu wskazał na ledwo już na oczy widzącego czerwonego jak burak jegomościa - bardzo sławien jest w naszej załodze jako fechmistrz, a i fortuną się przechwala, którejśmy jednak nigdy nie widzieli. Stąd śmiech nasz, bo i królewicza czyny znamy, a słyszeliśmy że gdzieś na morzach dziś bywa.
Pan Hubert już był całkiem kontent z takowych wyjaśnień i podał zataczającemu się szlachcicowi rękę. Podano mu miodem nieco oklejoną, ale już i na to nie zważał i do zabawy się dołączył. Przedstawić się - zapomniał, a jeszcze nie wiedział czy dobrze jest wyjawiać kim jest, czyli incognito pozostać.

Obrazek
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba,
miecznik wołyński,
gubernator Santa Maria,
pan na Łucku.



Avatar użytkownika
Zmarły
 
Posty: 667
Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
Medale: 7
Order Świętego Stanisława (1) Order Zasługi RON IV (1) Order Zasługi RON V (1)
Order Zasługi RON VI (1) Order Księcia Włodzimierza III (1) Medal Bene Merentibus (1) (1)
Medal 100 lat niepodległości (1)
Godności Kancelaryjne: .
Stopień: Kontradmirał

Re: Powrót Świętego Januarego

Postprzez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 21 lis 2019, 21:09

Aza się godzi królewiczowi polskiemu z cudzoziemcami pić?
Jakżeby nie, skoro skutki tego tak zbawienne!

Czując, że Rzeczypospolitej piękno winien okazać należycie przybyszom, pan Hubert postanowił że zorganizuje kulig. Kulig w Kurlandii, gdzie żadnych szlachciców znaczniejszych nie było, a jeno szaraczki, niekiedy i polszczyzną nie władające? Cóż, gdy panu Hubertowi na Świętego Januarego nie magnatów bynajmniej było trzeba! Kulig z możnymi, kulig z chamami - zawżdy to kulig!
Ruszyli z początku razem w prowincję kurlandzką, jednym komunikiem, z końmi i wozem wypożyczonym. Jednych na wóz trzeba było powrzucać, inni się doczłapali, ale ponieważ pan Joahimowi najmniej w głowie szumiało, on powoził jako najpierwszy na daną chwilę furman. Bałty nie pojmowały zrazu w czym rzecz, widząc pijaną szlachtę która cosik do nich krzyczała, w końcu jednak znaleźli się co odważniejsi, na przygodę jaką chętni co by ich z roli wyrwać zdołała. Za nimi poszli następni, aż w końcu komunik czterokroć liczniejszy do Windawy wrócił - tylu kmieciów z własnymi wozami przyjechało, z końmi chyba panom wykradzionym. Wtoczyła się ta chmara chamsko-szlachecka do miasta i wszystkie karczmy okupowała, by dnia następnego nad ranem wejść na oba okręty - jedni na Świętego Januarego, drudzy na okret pod banderą szwedzką, zwany - jak się okazało - Köttbullem. Polsko-Szwedzki duet, obładowany obficie przyszłymi Nowymi Kurlandczykami, a także wiozący nowego kolonistę - pana Joahima, podniósł żagle i wypłynął w kierunku Gdańska, skąd dalej popłynąć miał ku Nowej Kurlandii. Pan Hubert jeno modlił się by sztorm nie nadszedł...
Obrazek
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba,
miecznik wołyński,
gubernator Santa Maria,
pan na Łucku.



Avatar użytkownika
Zmarły
 
Posty: 667
Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
Medale: 7
Order Świętego Stanisława (1) Order Zasługi RON IV (1) Order Zasługi RON V (1)
Order Zasługi RON VI (1) Order Księcia Włodzimierza III (1) Medal Bene Merentibus (1) (1)
Medal 100 lat niepodległości (1)
Godności Kancelaryjne: .
Stopień: Kontradmirał

Następna strona

kuchnie na wymiar kalwaria zebrzydowska

Powrót do Tawerna Kapitańska

Kto przegląda forum

Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość

cron