Gęste lasy okalajace trakt w okolicach fortu były całkiem spore. Działa artylerii spowalniały znacznie marsz, ale droga mijała bez żadnych problemów i utyskiwań, gdyż połacie terenu były równinne. Dalej członkom wyprawy ukazał się zarys pierwszych wzgórz. To znak, że zbliżano się do pampy-formacji roślinnej o charakterze trawiastym. Tutaj występowały one na rozległym terenie.
Wyjący Pies prowadził kompanów Ciwuna Radziwiłła na samym przedzie. Instruował, którędy będzie najszybciej się przedostać, pomagał gdy trzeba było użyć siły, przy przeprowadzaniu artylerii. Zajęty ciągłym przeprawianiem, nie miał czasu by podziękować swoim darczyńcom życia...
Widać było, że zna się na tropieniu. Nie wszystko był jednak w stanie przewidzieć. Jako jeden z pierwszych wypatrzył zbliżające się zagrożenie. Przechodzili przez tereny wrogo nastawionych plemion.
-
Stać, to być plemiona z Pampaque. Oni nie lubić nikogo. Krew się poleje. Jegomościu, z nimi nie rozmawiać. Oni nie chcieć, oni nie szanować- Zagadnął do Radziwiłła -
To pampa, oni nas już pewnie widzieć, jak my ich.
-Wielmożny Panie Ciwunie, co robić? Czekamy na dalsze rozkazy - rzekł dowódca rajtarów.
Usłyszawszy to tubylec-przewodnik zwrócił się ponownie bezpośrednio do głównodowodzącego tą wyprawą, tym razem tytułując go jako usłyszał.
Trza walczyć wie-łlł-możny Panie Ciwunie, trza. - z niekrywaną dumą w głosie, że jest taki
zaradny, wpatrywał się co zamierza począć Pan Samuel.