|
Wyprawy wojskowe mające na celu ujarzmienie dzikich ostępów nowych ziem.
przez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 29 maja 2020, 23:38
W niedługą chwilę pan Hubert i jego załoga płynęli „Hardym” wzdłuż wybrzeża wyspy, kierując się na północ. Tymczasowy kapitan statku przechadzał się po okręcie i oglądał go dokładnie. Szkuner - dziwna to rzecz, w Rzeczypospolitej zupełnie niewidziana a niesłychana. Tuszył, że ta nowinka pozwoli na zwycięstwo w starciu ze ściganą pinką. Wypytał dokładnie wziętych ze sobą żołnierzy, którzy byli świadkami zatopienia okrętu z jeńcami, o wygląd okrętu wroga. Pinka miała być wcale spora. Deski niemal złociste, okucie zaś malowane czarno, bez śladu rdzy. Żagle białe, acz brzydko splamione; bandera bez wątpienia polska. Jeden tylko żołnierz, który zarzekał się że dzierżył wonczas perspektywę, podał kształt galionu na dziobie: ramię zbrojne w puginał.
Mijając santerskie porty, dopytywali o pinkę z puginałem. Tak odnaleźli statek w San Martin. Kotwicę rzucili o zmroku. Pan Hubert rozkazał stanowczo wszystkim pozostać na straży na szkunerze, sam wziął czterech żołnierzy i na ich czele, w czarnym płaszczu i kapeluszu z szerokim rondem zszedł na ląd by obejrzeć dyskretnie piracką pinkę. W miarę jednak jak zbliżał się do okrętu, zdawało mu się że mgła miesza mu zmysły - choć nie była tej nocy wcale aż tak gęsta. Pinka była nie jedna, ale dwie! Były łudząco do siebie podobne. Z pewnością musiały zostać wykonane w tym samym czasie, w tej samej stoczni, zapewne przez tych samych robotników. Jedyna różnica jaką udało mu się dostrzec w ciemności, były to galiony. Jeden z nich przedstawiał rękę lewą, drugi - prawą. Obie zbrojne w - jak wówczas myślał - puginały. Nie zbliżał się zbyt blisko, obawiając się że zbrojni ludzie przyglądający się statkom mogą wydać się zbyt podejrzani. Dlatego wraz ze zwierzętami skierował się do doków. Pod tawerną spotkali brodatego starca, siedzącego na ławce. Był trzeźwy i widocznie zainteresowany przybyszami. - Powiedzcie, dobry człowieku - zwrócił się do niego gubernator w przebraniu poprzez żołnierza mówiącego po hiszpańsku. - Gdzie są kapitanowie tamtych łajb z puginałami? - Z puginałami? - zdziwił się starzec. - Chyba nożami? Ja wiem, nie widać, panie kapitanie, nie złośćcie się na starego Dinerito... A więc noże. Nie puginały. Pan Hubert spróbował sobie przypomnieć wszystkie informacje o jakich był rozmawiał z wicekrólem. Dwa noże, to prawie... Nożyce! - No więc, co z tymi szyprami? - ponaglił starca. - A ja, panie kapitanie, to nie wiem czy mi wolno... - Zadbamy o wasze bezpieczeństwo. - Nie o to chodzi, panie kapitanie... Mówią mi Dinerito. Wyciągnął zza płaszcza brzęczący mieszek i podał go starcowi. Ten zważył go w dłoniach i schował za pazuchę. Wstał z ławki i nic nie mówiąc wszedł do tawerny powolnym krokiem. Przez parę minut nie wracał, Pan Hubert polecił zatem żołnierzom dyskretnie wrócić na statek. Gdyby ktoś przypadkiem wyszedł z lokalu, zaraz wszczęłaby się awantura. Sam usiadł na ławce i czekał. W końcu Dinerito wyszedł, trzymając w dłoni butelkę rumu. - Chyba bracia. Nie piją. Siedzą razem. Blondyni. Wszystko - szepnął. Te słowa pan Hubert był w stanie zrozumieć. Uśmiechnął się, ale za chwilę w łamanej hiszpańszcyźnie krzyknął: - Z drogi, starcze! - Pchnął go na ławkę i wszedł do tawerny. Wolność, równość - tylko braterstwa brak, bo co jakiś czas słychać było rozmaite merdy, puty, szity, a nawet i irrumaby - choć co prawda przeplatane z pijackim rechotem. Zapach tytoniu, tutejszych trunków i nawet odrobiny womicyj dawały dość nieprzyjemny efekt, który oszałamiał jeszcze przed wejściem do tawerny. Były i kobiety - w odzieży jednak dobitnie pokazującej że skąpość i skromność nie zawsze idą w parze. Odwrócił wzrok od błyszczących od wylanego na nie piwa dekoltów. Chyba nawet karczmarz był wstawiony, bowiem chwiał się przechodząc od stołu do stołu, upijając napitki z kufli, tak że po dotarciu ich do miejsca przeznaczenia pozostawało napitków ledwie na naparstek. Dwaj bardzo podobni do siebie blondyni, ubrani schludnie acz bez zbędnej pompy, siedzieli trzeźwi i gadali o czymś. Wyraźnie bawiła ich cała sytuacja. Gdy starszy (jednak góra o trzy lata) naśmiewał się z leżącej obok na podłodze grubej córki jednego z kapitanów, młodszy spostrzegł nowego gościa. Szturchnął brata i wskazał mu przybysza. Pan Hubert podszedł do jednego z pijanych jak bela kolonistów. Szarpnął go, podniósł, spoliczkował i zaczął targać do wyjścia, pokrzykując. Nie znał go zupełnie, ale nie obawiał się konsekwencyj - nikt zdawał się nie zważać na incydent, a sam bibosz balansował między glosolalią a ekstazą, tak że zapewne nawet nie czuł bólu dłoni nieznajomego. Pan Hubert jeszcze nim trochę potargał, aż w końcu rzucił w pierwszy lepszy krzak. Już miał odchodzić, gdy pomniał na miłość chrześcijańską. Otarł twarz nieszczęśnika liśćmi krzaka, a następnie zaniósł na własnych barkach do najbliższego domu - drzwi były otwarte, więc właściciel musiał być personą albo bardzo gościnną, albo bardzo roztrzepaną. Jednemu bliźniemu sprawił więc przyjemne posłanie, drugiemu zaś przyjemność lubo braterską przestrogę. Pan Hubert wrócił na statek, myśląc o dwóch nożach.
Res continuetur Jeśli Pan Maurycy ma chęć, może kontynuować.
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba, miecznik wołyński, gubernator Santa Maria, pan na Łucku.
-
-
- Zmarły
-
- Posty: 667
- Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
- Medale: 7
-
-
-
- Godności Kancelaryjne: .
- Stopień: Kontradmirał
przez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 30 maja 2020, 18:18
Pan Hubert przespał może z trzy godziny. Resztę czasu snuł się po pokładzie, powróciwszy do swojskiego kontusza, i wypatrywał w kierunku pinas, które wraz ze zbliżaniem się świtu odsłaniały coraz więcej szczegółów - i coraz większe podobieństwo do siebie. Spozierając na nie przez perspektywę, doskonale już widział że ramiona na galionach w istocie trzymały noże. Obie pinki miały teraz zwinięte i żagle, i bandery. Każda z nich miała wymiary mniej-więcej jednakie z „Hardym”. Dział naliczył pan Hubert łącznie osiemnaście. - po cztery na każdą z burt i po jednym na rufie. Niestety rachunki liczby załogi spełzły na niczym - pokłady pozostawały puste przez większość czasu. Około trzeciej rano, gdy mgła była o wiele gęstsza niż ostatnim wieczorem, pinasy podniosły żagle. Załoganci „Hardego” zostali przebudzeni niemal w tym samym momencie, i również wzięli się za żagle - jednakże wolniej i spokojniej, podczas gdy marynarze z pinasy widocznie gdzieś się śpieszyli. Pan Hubert znowu chwycił za lunetę i spoglądał na pokłady wroga. Dojrzał na obu po jednym blondynie, każdego z perspektywą. Było to niemal wyzwanie. Czy kapitanowie domyślili się w czym rzecz, czy też uznali że jeszcze jedna polska bandera w towarzystwie może im pokrzyżować plany - zdecydowanie gotowali się do bitwy. Mgła, jakby na złość, gęstniała coraz bardziej, tak że gdy i pinki podniosły bandery, pan Hubert ledwie dostrzegał zarys łopoczących płatów, a co dopiero rysunki na nich. Clara Isla, Jasna Wyspa Sama to widziała; Karaiba, piękna przystań, Milcząc, podziwiała! Była szósta, wrzasły usta Gubernatorowe: „Szykuj puszki, niech wychlusta Ich morzeńko zdrowe!” I huknęły - raz! i raz! Działa w rufy pinas, „Iść wam na dno; szkoda was, Lecz nie moja wina!”
I spozierał ku banderze „Że polska, sam już nie wierzę!” Ledwie widział w tym tumanie, Na niej malowanie.
Jedna z dziurą tak ponurą, Że łajba zadrżała, Druga cała jest, i górą! Już gotują działa. Winter drze się: „Szkuner przecie Taki nam się przyda! Kto weń strzeli lub maszt zmiecie, Tego rybkom wydam!” I brzęknął o burtę hak, Jeden, drugi, trzeci: „A więc chcecie bić się tak? Naiwni jak dzieci!”
I spozierał ku banderze...
Kładki kładą i paradą Wchodzą z buciorami, Już ich żołnierzowie kładą, Swymi rapierami. Słabi chwaci ci piraci; Już się wycofują, Ledwo nie pogubią gaci; U siebie wojują. Iskry lecą; brzdęk! i brzdęk! Winter też fechtuje! „Schowaj pałasz, chcesz by pękł? Toć to się zmarnuje!”
I spozierał ku banderze...
Winter skacze, swym pałaszem Diablo wymachuje, „Uważaj, bo się przestraszę!” - Szablarczyk miarkuje Cięcie z prawa, ten podstawia Pałasz, lecz na próżno; Tnie Szablarczyk i poprawia - Winter widzi późno. Serce bije: łup! i łup! Szablarczyk się śmieje: „Na nic Orańskiemu trup! Prędko ozdrowiejesz!”
I spoziera ku banderze...
Jeszcze ruga pinka druga Hukiem, prochem, dymem, Ale, widać, dział obsługa. Upojona winem... Trafia! kula w bak i hula Po dolnym pokładzie; Jęczą kanonierzy w bólach, Pięciu postrzał kładzie! Jeszcze szósty daje strzał, Trafia w ich maszcisko! Nikt raniony nie został, Chociaż było blisko
Spozierają ku banderze, Która kurs na fale bierze, Pobiegli do burty z bel Hardzi, patrząc w morze. Bandera runęła w biel: Ramię z ostrym nożem!
Już pinasa się odwraca, Ucieka co siły. Szkuner wyporność zatraca, Koniec to niemiły! Jeszcze wali granat, pali Się „Hardy”, zanurza! Na schwytanym statku, daléjż! Uchodzą jak burza. Kto zbuntowan, dostał w twarz Albo wpadł na rybę. Pinka ocalona gna Tam, na Karaibę! ... Wasza Vicekrólewska Mość!
Pościg za pinką winną zatopienia okrętu przy Salinas doprowadził nas do Św. Marcina. Jakośmy rzecz zbadali, pinki były dwie - jedna, znać, czekała w mieście. Na galionach ich ramiona zbrojne w noże. Jako się później okazało, takiż sam symbol wymalowali sobie na banderze, co pewnikiem miało z dala pozorować banderę królewską, a po przyjrzeniu się dawać znak sojusznikom czyj to w istocie okręt. Zważcie bowiem, do czegośmy doszli - jeśli dwa noże ze sobą krzyżować, powstają nożyce. Gmerk to Winterów.
Starliśmy się z pinasami na morzu, tak że z portu w Karaibie było dobrze rzecz widać. Tam to straciliśmy co prawda „Hardego”, któren padł od kuli i granatu nadpalony pod wodę, przejęliśmy jednak wskutek odparcia abordażu jedną z pinek, niemal nietkniętą. Na niej też zawinęliśmy do Karaiby, po drodze tłumiąc rokosz jeńców. Druga pinka z wyłomem znacznym w kadłubie i jednym z masztów złamanym odpłynęła na północ, nie znać jednak dokąd. W bitwie zginęło tuzin rapierzysty wczas abordażu, a od kuli pięciu kanonierów. Szósty kanonier i kilku innych z naszych ludzi zeszło już w Karaibie od zadanych ran. Sami dobrze się mamy, bo i przeciwnik z którym się potykaliśmy fechmistrzem okazał się niewprawnym. Na zdobytej pince bardzo wiele złotaśmy znaleźli, takoż nieco prochu, przypraw, żelaza i inszego towaru - znać że proceder miał trwać dalej. Kapitanami obu pinas byli Winterowie, bracia. Starszy, którego imię Ludwik, został przez nas uwięziony za jeńca. Zarzeka się na wszystko, że brat jego Piotr odpłynął do Gdańska, czemu my jednak wiary nie dajemy, bo tak przez nasze działa potraktowana pinasa i do sztolni najbliższej dopłynąć nie zdoła, chybaby załoganci byli wytrawnymi wilkami morskimi, o czym przekonania nie żywimy. Radzimy dokładnie wybadać Ludwika Wintera, w szczególe zaś o rodzinę pytać. Jeniec dowiezion będzie do waszego pałacu razem z tą nowiną, czego nasi żołnierze dopilnują. Posyłamy wam i banderę ze zdobytej pinasy. Radzimy dokonać przeglądu wszech podległych WVKMości okrętów, i sprawdzić czyli pałasz, czyli nóż ramię wymalowanena na ich banderach dzierży.
Oczekujemy na dalsze rozkazy, H Sz H
Pan Maurycy
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba, miecznik wołyński, gubernator Santa Maria, pan na Łucku.
-
-
- Zmarły
-
- Posty: 667
- Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
- Medale: 7
-
-
-
- Godności Kancelaryjne: .
- Stopień: Kontradmirał
przez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 06 cze 2020, 19:18
Pan Hubert wydał żołnierzom rozkaz przetrząśnięcia wszelkich podejrzanych spelun i zafajdanych knajp, ale też i eleganckich - może i nad wyraz - lokali. Tym razem nie miała to być jednak głośna i huczna łapanka, ale wizyty o cichej porze, zaciąganie języka u miejscowych, dyskretne przeszukiwanie pomieszczeń bez zbędnego rabanu. Raban został poczyniony dopiero gdy w którymś z miasteczek w piwnicy jednej z tawern znaleziono wielką skrzynię z ośmioma banderami Winterów - z nożami w miejsce pałaszy. Właściciel był bardzo zaskoczony znaleziskiem, a nade wszystko tym, że bandery nie są w istocie polskimi. Skrzynię dać mu ku przechowaniu miał jakowyś kaper z Gdańska, przyobiecawszy należną zapłatę w ciągu paru miesięcy - szóstą jednak część przyobiecanej sumy dostał już po tygodniu od tegoż samego kapra, który zresztą rozkazał swoim ludziom wydobyć dwie bandery ze skrzyni. Rysopis jaki podał karczmarz idealnie wręcz pasował do Ludwika Wintera, a ludzie którzy z nim przyszli mogli być jego załogantami. Pan Hubert nie miał wątpliwości że Winterowie musieli fortel z podmienionymi banderami umyślić już dawno. Po dokładnym obejrzeniu skrzyni odkrył kilka żłobień w kształcie nożyc - gmerku gdańskich przemytników. Gospodarza poddano opiece dwóch zakonspirowanych żołnierzy i polecono oczekiwać nowych wizyt od Winterów bądź ich ludzi. W międzyczasie schwytano piątkę szemranych handlarzy, którzy - jak się okazało - sprzedawali potajemnie przyprawy korzenne niewiadomego pochodzenia. Po przypalaniu ich na ogniu w końcu przyznali że współpracowali z Piotrem Winterem, o którym jednak udzielili takiej samej niesłychanej wieści co jego brat, a mianowicie że Piotr Winter może już płynąć do Gdańska. O niczym więcej nie wiedzieli, lubo powiedzieć nie chcieli. W końcu właściciel tawerny dał znać o wizycie kogoś w sprawie bander. Tym kimś była jednak jakowa dystyngowana dama o niezrozumiałym akcencie, posiadająca jednak list polecający oraz cudaczną tabakierę z gmerkiem - a jakże! - Winterów. Dała pieniądze, odebrała jedną banderę, powierzyła swoim pachołom, wyszła wraz z nimi - i tyle ją widzieli. Wściekły był na powierzonych mu żołnierzy pan Hubert za to, że niewiasty nie zatrzymali ani jej pachołków, ale miast tego rozkazał wszcząć nowe poszukiwania. Bezskutecznie - nikt więcej nie słyszał o żadnej damie. Pan Szablarczyk ze wszystkiego zdał raport wicekrólowi.
Może teraz kolej na pana Sebastiana?
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba, miecznik wołyński, gubernator Santa Maria, pan na Łucku.
-
-
- Zmarły
-
- Posty: 667
- Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
- Medale: 7
-
-
-
- Godności Kancelaryjne: .
- Stopień: Kontradmirał
przez Sebastian von Tauer » 07 cze 2020, 12:25
Pan Kanclerz po tym, jak mu doniesiono o wydarzeniach w koloniach, postanowił osobiście udać się do Gdańska. Tam biorąc pod swe dowództwo dziesiątkę hajduków z miejskiego garnizonu, postanowił złożyć wizytę w kamienicy rodu Winterów, a działo się to w niedzielę Trójcy Świętej. O godzinie dziesiątej trzydzieści oddział pana Sebastiana zapukał do drzwi kamienicy, nad którymi wyryto w kamieniu symbol nożyc. Otworzył im bogato odziany sługa domowy. Nim jednak zdążył on przemówić, pan Sebastian krzyknął: - Na nich! Na tę komendę rzucili się hajducy na obecną w domu służbę, obezwładniając ją i wiążąc. - Panie Hetmanie, melduję, że zajęliśmy całą kamienicę. Służbę umieściliśmy w piwnicy. Udało nam się znaleźć gabinet Hugona Wintera, ojca Piotra i Ludwika. Z tego, co mówią ich słudzy, bracia są gdzieś w świecie, dowodząc handlowymi statkami rodu, natomiast Hugon poszedł na dziesiątą do zboru. Kanclerz udał się do gabinetu Hugona. Czekając na niego, zaczął przeglądać pozostawione w nim papiery. Uwagę szlachcica zwróciła zwłaszcza duża czarna księga rachunkowa. Wystarczyło tylko pobieżnie ją przejrzeć by mieć pewność, że doniesienia z kolonii nie kłamały, a Winterowie faktycznie parali się przemytnictwem. Około południa Hugon Winter wrócił do swego domu. Jakże się zdziwił, gdy został pojmany przez pachołków i przyprowadzony przed oblicze kanclerza. Widząc, że ten wie o wszystkim i stawiając opór tylko zaszkodzi samemu sobie, stary Winter przyznał się do wszystkiego. Na rozkaz kanclerza zawleczono go do aresztu w miejskim ratuszu. Na wolności został już tylko Piotr Winter, dowodzący ostatnim statkiem przemytniczym...
Nominuję pana Maurycego.
Książę na Bydgoszczy i Wyszogrodzie Wojewoda Inowrocławski Sędzia Grodzki
-
-
- Wojewoda
-
- Posty: 4945
- Dołączył(a): 21 lip 2014, 18:04
- Lokalizacja: Bydgoszcz
- Medale: 23
-
-
-
-
-
-
-
-
- Godności Kancelaryjne: .
- Stopień: Hetman Polny Koronny
przez Hubert Szablarczyk - Hrychowicz » 09 cze 2020, 20:03
Wieści z różnych części Nowej Kurlandii, jak również z Gdańska zapowiadały rychły koniec procederu szmuglerskiego. Jednakże na wolności nadal był Piotr Winter, a i nikomu nieznana tajemnicza dama zaprzątała głowę pana Szablarczyka. Z tego też powodu bywał w tamtej małej tawernie stanowczo częściej niż przystałoby to kolonijnemu gubernatorowi, jednakże całość jego wizyt poświęcona była sprawie kobiety która kupiła jedną z bander. Z właścicielem zdążył się już całkiem spoufalić i zaczął się nawet w końcu dlań robić natrętnym poprzez ciągłe frapowanie jednakim dopytywaniem. Dzięki tym rozmowom potrafiłby pewnie sekunda po sekundzie opisać z pamięci każdy ruch damy, a przynajmniej z tych które karczmarz jeszcze mógłby sobie przypominać - jemu to niestety nic nie mówiło. Oczywiście listy gończe rozesłano już po wszech ziemiach Nowej Kurlandii, a jeden statek i ku kontynentowi popłynął. Biorąc przykład z wicekróla przyobiecał także sowitą nagrodę - ta jednak poskutkowała ledwie kilkoma fałszywymi zgłoszeniami, za które żartownisiów pan Hubert rozkazał wybatożyć na rynku Santa Maria. Podczas jednego z takich incydentów, gdy wymierzanie kary sam pan Hubert obserwował, gruchnął z tłumu dźwięk pistoletu połączony z okrzykiem z różnych stron: „Precz z gubernatorem!”, nie sposób jednak było dociec kto za incydent był odpowiedzialny. W kilka dni potem pan Hubert znów gościł na Clara Isla - tam spotkał się z grupą Indian wyraźnie mu urągającą. Wieść o poszukiwaniach damy rozeszła się szeroko i z pewnością nie podobała się nowokurlandczykom - znać, że wiedzieli kim ona jest i chyba jedynie jakiegoś społecznego afektu do niej żaden z nich nie śmiał mu jej wydać, nawet i za złote góry. Rzecz była to niepojęta, jako że pan Hubert nigdy wcześniej o jakiejś wielce poważanej niewieście na wyspach nie słyszał - prawda, że niewiele go zajmowały sprawy mieszkańców kolonii... Nie znając nazwiska ani pozycji pół-bogini, uznał że trzeba ponownie użyć siły. Od tej chwili nie ruszał się nigdzie bez eskorty co najmniej kilku żołdaków, którzy jednak pozostawali zawsze bez mundurów, tako się upodabniając to zwykłych ludzi. Ktokolwiek urągał gubernatorowi, krzyczał nań, nawet i spojrzał krzywo - następnego dnia mógł mieć i boki wypalane rozgrzanym żelazem. Okrutne te metody przyniosły skutki bardzo prędko i w kilka dni stawiono przed nim damę.
Franciszka Invierno, potomkini lapalmańskiej szlachty, znana jako wspomożycielka biedoty, a wdowa po panu Hermanie Winterze, któren z kolei był kuzynem Winterów gdańskich - obecnie zaś tułająca się między domostwami przyjaciół po wydaleniu jej z własnego domu podczas niesławnej łapanki salinaskiej - solidarnie ukrywana przed gubernatorem, który sam wydał rozkaz zajęcia domu, a teraz czyhał na jej rodzinę.
A ponieważ wydalenie pani Franciszki z domu miejsca nie miało i musiało być okrutnym kłamstwem lubo intrygą, pan Hubert przedstawił dobrodziejce starej La Palmy wszelakie dowody na to, że Winterowie trudnili się nie uczciwym zarobkiem w służbie Króla oraz Wicekróla, jak przysięgała pani Franciszka, ale przemytnictwem, za które zresztą byli ścigani przez wszelkie siły Rzeczypospolitej w wicekrólestwie. Zrezygnowana pani Invierno musiała przyznać że dała się oszukać okrutnie kuzynostwu męża nieboszczyka, a za obietnicą wyzwolenia jej obrońców zgodziła się udzielić wszelkich koniecznych wieści o Piotrze Winterze.
Porzuciwszy i po przeniesieniu wszelkich dób zatopiwszy z dział uszkodzoną w bitwie pod Karaibą pinasę na północ od Puerto Zafiro, Winter skontaktował się najprędzej z panią Franciszką, że potrzeba mu pomocy dzięki której i ród w Gdańsku wzbogaci, i pozwoli na opłacenie procesu pani Franciszki z gubernatorem Santa Maria. Ta zgodziła się i z pomocą jego rozpuszczonych załogantów udała się na Clara Isla, gdzie odebrała banderę. Sama mniemała że dokładnie tak wygląda załoga Rzeczypospolitej, więc ani na chwilę nie zwątpiła że służy Najjaśniejszej miasto szemranym interesom familii - takoż załoga statku zdawała się jej być prawym żołnierstwem. Po spotkaniu z powinowatym oddała banderę w jego ręce, po czym załoganci Piotra doeskortowali ją do jednej z indiańskich wiosek. Z tej zbiegła po nadeszłej skądeś wieści o rychłym ataku wojsk wicekróla (o których mniemała że są pod komendą gubernatora Szablarczyka!) i pozostawiona sama sobie, dowiedziała się w niedługi czas o wielkim cierpieniu jakie za obronę czci jej imienia znoszą mieszkańcy. Oddała się sama w ręce żołnierzy, którzy doprowadzili ją do pałacu gubernatorskiego. - A gdzież Piotr Winter? - dopytał wzburzony nowinami pan Hubert. - On mowił, że na Dańsko kursu obiera... - rzekła załkana pani Invierno. - Łgarstwo! Cóże z tym Gdańskiem, skoro go być tam nie może?! - wybuchł nagle, po czym zawołał podległego adiutanta. - panie Holler, bryg na wczoraj! Kurs na Puerto Zafiro! Hajże na Wintera, dość już z tym psem! I wybiegł w wielkim pośpiechu, szykując się do podróży. Ostatni rozkaz przed opuszczeniem pałacu brzmiał: „Zbadać sprawę domu szanownej Franciszki Invierno i zwrócić wolność jej obrońcom”. Niebawem bryg „Jeździec” płynął już na pełnym żaglu ku Puerto Zafiro, gdzie mniemał pan Hubert odnaleźć Piotra Wintera i ostatecznie się z nim rozprawić...
nominuję pana Sebastiana
(-) kadm. Hubert Mikołajowic Szablarczyk - Hrychowicz herbu Godziemba, miecznik wołyński, gubernator Santa Maria, pan na Łucku.
-
-
- Zmarły
-
- Posty: 667
- Dołączył(a): 09 maja 2017, 18:17
- Medale: 7
-
-
-
- Godności Kancelaryjne: .
- Stopień: Kontradmirał
przez Sebastian von Tauer » 10 cze 2020, 12:41
Puerto Zafiro - to tam Piotr Winter szykował się do obrony. Zdawał sobie sprawę, że prędzej czy później siły Rzeczpospolitej odszukają go. Zebrał przy sobie najlepszych ludzi na ladzie - stu osiemdziesięciu mężczyzn gotowych na wszystko. Zdawali sobie oni sprawę z tego, że jeśli wpadną w ręce gubernatora lub wicekróla, czeka ich stryczek. Na plaży wybudował prowizoryczny obóz, w którym zamierzał bronić się do ostatniej kropli krwi. Dostępu do jego wnętrza strzegła palisada otoczona fosą z naostrzonymi palami, w środku zaś wzniesiono prosty, mały, drewniany fort. Zbudowano go z rozebranego statku przemytniczego. Piotr nie czuł się już bezpieczny na szerokich wodach. Rozkazał wypełnić łodzie przewożone dotąd na pokładzie rozebranego statu beczkami z prochem. Winter zamierzał, kiedy tylko okręty pod nowokurlandzkimi banderami znajdą się na horyzoncie, podpalić szalupy i puścić je w stronę okrętów królewskich. Nie wziął pod uwagę tylko jednego - podczas oczekiwania na wrogie okręty, być może kilkudniowego, beczki z prochem - niczym nieosłonięte, chłostane burzami i falami, wystawione na mokre, morskie powietrze, mogą zawilgnąć...
Książę na Bydgoszczy i Wyszogrodzie Wojewoda Inowrocławski Sędzia Grodzki
-
-
- Wojewoda
-
- Posty: 4945
- Dołączył(a): 21 lip 2014, 18:04
- Lokalizacja: Bydgoszcz
- Medale: 23
-
-
-
-
-
-
-
-
- Godności Kancelaryjne: .
- Stopień: Hetman Polny Koronny
kuchnie na wymiar kalwaria zebrzydowska
Powrót do Wyprawy
Użytkownicy przeglądający ten dział: Brak zidentyfikowanych użytkowników i 1 gość
|
|