Zdarza się, że niektóre osoby zapisują się na studia tylko fikcyjnie, aby móc korzystać z ulg jakie daje legitymacja studencka. Tańsze przejazdy, 20% mniej za obiad czy dobre ceny biletów do kina. Współcześni żacy nie są w tym jednak pionierami przebiegłości, ponieważ taki proceder znany był już w Uniwersytecie Krakowskim w wiekach średnich. Poniżej o dwójce takich „zaradnych” studentów.
Przywileje fundacyjne wydane dla Uniwersytetu przez królów Kazimierza Wielkiego i później Władysława Jagiełłę obdarowywały studentów immunitetami (zwolnieniami) ekonomicznymi. W 1400 r. król wyjmował i uwalniał scholarów „spod wszelkich danin, opłat, ceł mostowych (…) i ciężarów jakimkolwiek imieniem nazwanych”. Pozwolono tym samym bez podatku wwozić do miasta od mamusi świnki, kurki czy piwo marcowe, aby podczas nauki chłopcy mogli się konkretnie posilać. Historycy w źródłach doszukują się jednak przynajmniej dwójki takich, którzy na pocz. XV w. w Krakowie, większe korzyści myśleli czerpać ze zniżek niż z książek.
Mowa tutaj o „zacnych” obywatelach Torunia – Henryku Merseburgu i Janie Merse. Do opinii, że ich wpis do metryki uniwersyteckiej miał umożliwić korzystanie z przywilejów studenckich, wwozu do miasta żywności czy artykułów rzemieślniczych bez opłat, skłania kilka faktów. Po pierwsze piastowali oni w tym czasie wysokie funkcje publiczne i tym samym byli bardzo mocno zaangażowani w życie Torunia: Henryk był rajcą, później sędzią a Jan także udzielał się jako rajca, by później zostać burmistrzem. Ponadto byliby średniowiecznymi prekursorami Uniwersytetu Trzeciego Wieku, ponieważ w chwili zapisania się na Uczelnię mieli zapewne około 40-50 lat. Żacy-biznesmeni, da się?
