prof. dr hab. Andrzej Swarzewski
Przyczynek do poszukiwania pierwszego Początku.
Rozważania wokół artykułu „Od zarania dziejów” Morfeusza Lucjusza Tylera .
Rozważania wokół artykułu „Od zarania dziejów” Morfeusza Lucjusza Tylera .
Na wstępie chciałbym podziękować Jego Magnificencji doktorowi Michałowi Franciszkowi Lubomirskiemu-Lisewiczowi, Rektorowi Uniwersytetu Krakowskiego za zaproszenie mnie na konferencję. Temat „Człowiek w mikroświecie” jest ogólny i sprzyja rozważaniom filozoficznym. Mam jednak poczucie, że na teorię poświęciłem już wystarczająco dużo czasu, zwłaszcza w serii wykładów z mikrozofii ogólnej na Uniwersytecie Królewskim w Dreamopolis, ale też w innym wykładach i artykułach, opublikowanych w Bialenii, Batawii i czasopiśmie naukowym „Acta Microsophica”. Tym razem postanowiłem poruszyć temat historyczny. O człowieku można mówić wychodząc od założeń teoretycznych (metafizycznych, antropologicznych, wielkich systemów filozoficznych) lub poprzez skupienie się na jego działalności w historii. Człowiek, jakkolwiek wyobrażamy sobie jego początki, daje wyraz swojej naturze poprzez tworzenie dziejów.
Wybór artykułu, który postanowiłem opatrzyć komentarzem i poprowadzić wokół niego refleksję, był możliwy dzięki Milanowi Trastamancie, który w 2019 r. umieścił kilka artykułów i wykładów w serwisie internetowym Uniwersytetu Królewskiego w Dreamopolis . Jest to jedynie wycinek dziejów dreamlandzkiej nauki, jednak wycinek wystarczająco obszerny, aby posłużyć za wstęp do dyskusji nad dość odległą już historią. Poprzez niniejszą pracę czynię pierwszy krok ku odświeżeniu dreamlandzkich tradycji intelektualnych. Dreamland, według moich informacji, jest drugą polską mikronacją (po Evilstone, przed Raflandią) i pierwszą, która odniosła niewątpliwy sukces. Nie można mówić o początkach Mikroświata bez zgłębiania najstarszej historii Dreamlandu.
Oprócz celów ściśle naukowych, czyli zaspokojenia zainteresować intelektualnych własnych oraz czytelników, a także chęci wywołania dyskusji, mam też cel większy. Jest nim zrozumienie natury pierwszego Początku (ersten Anfang), co być może umożliwi położenie podwalić pod nowy Początek, zwany też Mikroświatem 2.0., trzecim Evilstone, itp. Zapraszam do wspólnych poszukiwań.
Źródłem, które chciałbym omówić jest artykuł sprzed niemal dwóch dekad, autorstwa Morfeusza Tylera, przyszłego (2005 r.) twórcy Solardii. Autor przedstawia dotychczasową historię dreamlandzkiego parlamentaryzmu, starając się udowodnić tezę, że od początku zakładano częściowo demokratyczny charakter dreamlandzkiego państwa. Autor wyraża to dobitnie: „Nikt nigdy nie zakładał, że Dreamland będzie rządzony przez jednostkę lub 'wybrańców', zawsze dążono do oddania przynajmniej części władzy w ręce ludu”. Po chwili jednak stwierdza zgodnie z prawdą, że pierwsze wybory odbyły się w sierpniu 2000 r. Były to wybory „częściowo wolne”, bowiem połowę parlamentarzystów stanowiły osoby powołane przez króla. Dreamland powstał jednak 1 sierpnia 1998 r., a więc dwa lata przed pierwszymi wyborami parlamentarnymi. Moje skromne badania , oparte na wcześniejszych opracowaniach , pokazują jednak, że Dreamland przez niemal dwa lata był monarchią absolutną. Monarchię konstytucyjną, zwieńczającą proces „stopniowej demokratyzacji”, ustanowiono dopiero Konstytucją Najjaśniejszego Królestwa Dreamland z 13 sierpnia 2000 r.
Kolejnym faktem, który Tyler przedstawia niejako przeciw własnej tezie, jest wybuch rewolucji „w trzecim dniu kadencji, tj. 3 września 2000”, zakończonej rozwiązaniem parlamentu, stworzeniem Tymczasowej Rady Narodowej i regencją księcia Nimitza. B. de Kekuć we wzmiankowanym w drugim przypisie dziele określa rewolucję we wrześniu 2000 r. jako konflikt pomiędzy „aktywistami” a „ojcami-założycielami”. Jest to znamienne, bowiem konflikty tego typu występują do dziś. Tyler się jednak w sprawę nie zagłębia. Można natomiast śmiało stwierdzić, że pierwsze podejście Dreamlandu do demokracji zakończyło się niepowodzeniem, co przeczy tezie Tylera o częściowo demokratycznym charakterze Dreamlandu od zarania dziejów. Demokracja była wówczas ideą niewypróbowaną, trudną do ziszczenia.
W następnych akapitach autor referuje Wielką Księgę Dreamlandu, ograniczę więc streszczenie streszczenia do minimum: przez kolejne pół roku rolę parlamentu pełniła Tymczasowa Rada Narodowa. Zaplanowano podział parlamentu na Sejm i Senat. Kilkukrotnie przesuwane wybory odbyły się 10 marca 2001 r. Warta zauważenia jest frekwencja, wahająca się między regionami od 2% do 32%, co daje pewną wskazówkę, z jaką ostrożnością powinniśmy traktować gigantyczne niekiedy liczby obywateli w mikronacjach z odległej przeszłości. Wybory miały dwóch zwycięzców, którzy otrzymali taką samą liczbę głosów – Dreamlandzką Partię Sukcesu (pod przywództwem Kefasa, czyli obecnego Helwetyka Romańskiego) i Demokratyczną Partię Dreamlandu (której przewodził autor omawianego artykułu). Jako, że w artykule wspomniane jest o sporze, czy glosy liczone mają być na zasadach systemu proporcjonalnego, czy większościowego, zauważyć można, jak ogólne było ówczesne prawo. Dziś nawet „yoyonacje” cierpią na inflację prawa, nieznanego często nawet przez ustawodawców. Okres drugiej kadencji Tyler określa jako początek złotego wieku dreamlandzkiego parlamentaryzmu.
Partie pracowały zgodnie, stworzono ustawy: o gospodarce, kodeks karny, o kulturze, o deportacji. Przeszkodą, „choć do przejścia”, miał być tylko regent Nimitz. Powstawały koalicje, a dojrzała dreamlandzka demokracja miała jakoby prowadzić do wzrostu potęgi tego kraju. Koalicja rządowa rozpadła się jednak z powodu sporu o służbę zdrowia. Dziś takie kwestie w ogóle nie są podnoszone, a jeśli są, to tylko w ramach niezobowiązującej narracji, która nie stanowi przedmiotu polityki. Muszę przyznać, że żywe spory światopoglądowe, nawet mające swoje podłoże w realnych poglądach danych polityków dreamlandzkich (choć równie dobrze mogły stanowić tylko przykrycie dla prywatnych animozji tych działaczy, dziś już trudno to stwierdzić), mogły nadawać polityce sens. Dziś mikronauci kłócą się albo wprost personalnie, albo o sprawy tak fundamentalne, że ciężko po takim konflikcie działać dalej w jednym kraju, np. o przyłączenie państwa X do państwa Y, o radykalną zmianę ideologiczną, o stworzenie od zera nowego ustroju. Kłótnie o służbę zdrowia między, jak można sądzić, młodymi zwolennikami UPR-u i Samoobrony, choć w warunkach Pollinu mogą wydawać się zabawne, nadawały mikronacyjnej polityce namacalność.
Dalej Tyler opisuje „wychodzenie z sali obrad”, czyli czas „swoistego dreamlandzkiego liberum veto”, stawiając tym samym kłam wcześniejszemu perorowaniu o dojrzałej demokracji. Była to jednak demokracja niewątpliwie żywa. Sejm dokonał samorozwiązania, a 15 sierpnia 2001 r. TomBond ogłosił Traktat Federacyjny, zatwierdzony przez obywateli w referendum (o czym autor nie wspomina). Ogłoszone nowe wybory parlamentarne, które zakończyły się fiaskiem. Udało się przeprowadzić je tylko w trzech prowincjach, wobec czego parlamentu nawet nie rozpoczął prac. Parlament zastępowała Rada Regencyjna, jednak i tę szybko zlikwidowano.
1 lipca 2002 r. przywrócono Senat, ale już bez Sejmu. Senat stał się jedynym ustawodawczym organem federalnym. Tyler wspomina natomiast o sukcesach demokracji na szczeblu lokalnym, w Weblandzie, którego pierwszym prezydentem został eMBe. Istniała też Rada Republiki, jednak nie była ona parlamentem, a jej członkowie nie byli wybierani w wyborach powszechnych. Sejmik istniał też w Księstwie Solardii. Co ciekawe, w wyborach uzupełniających „wygrał niespodziewanie członek Dreamlandzkiej Fedracji Anarchistycznej, co wprawiło w zdumienie nawet Solardyjczyków. Poseł ów znacznie zachwiał pracami, ale w efekcie nie zagroził stabilności parlamentu”.
Puentą artykułu jest zachęceniem Dreamlandczyków do aktywnego udziału w następnych wyborach do Sejmu Dreamlandu. Tyler wspomina, że liczba 18 mandatów do podziału jest abstrakcyjna. Wspomina też o wyborach jako o nadziei na aktywizację, co jest kolejnym odległym w czasie przykładem problemów z aktywnością. Niemniej, pozostawał optymistą i liczył na barwną kampanię.
Czytając artykuł zwróciłem uwagę przede wszystkim na dużą niestabilność ówczesnego Dreamlandu. Podobne odczucia miałem też przy lekturze Wielkiej Księgi. Zwróćmy uwagę na tezę Tylera, który napisał artykuł z konkretnej pozycji ideowej (republikańskiej), chcąc wykazać słuszność i odwieczność dreamlandzkiej demokracji i parlamentaryzmu. Nie mam wątpliwości, że to nieprawda. Dreamland był silnie monarchistyczny. Ciężko mi wskazać jakąś współczesną mikronację, która byłaby mniej demokratyczna od ówczesnego Dreamlandu. Nic z resztą dziwnego, że demokracja budziła opory, skoro prowadziła do utraty stabilności. Już nawet jeden anarchistyczny poseł potrafił sparaliżować parlament prowincji (znamienne, że w ogóle istniał).
Są też takie elementy artykułu, które nie zaskakują (zaskakują najwyżej w kontekście jego daty), mianowicie narzekanie na aktywność, konflikt między obywatelami starszymi i młodszymi (ubrany w formę antynomii monarchii i republiki). Takie kwestie bez problemu mógłby omawiać współczesny dziennikarz. Widząc takie podobieństwa między mikroświatem z 2002 i z 2021 roku, nasuwa się pytanie natury antropologicznej, zgodnie z tematem konferencji. Czy wciąż te same problemy i nawet te same pojęcia używane do ich opisu, wynikają z niezmiennej natury ludzkiej, czy są piętnem pierwszego Początku? Czy pierwsi mieszkańcy Dreamlandu popełnili grzech pierworodny, przez który musimy narzekać na permanentny kryzys aktywności, uczestniczyć w nieustającej szarpaninie ustrojowej i toczyć konflikty „międzypokoleniowe”?
Zachęcając uczestników konferencji do głośnego wyrażenia własnego zdania, pozwolę sobie zacząć dyskusję od przedstawienia swojego stanowiska. Dreamlandczycy ukształtowali mikroświat taki, jakim go znamy. Pierwszy książę Sarmacji był wcześniej Dreamlandczykiem. Raflandia, którą możemy z przymrużeniem oka nazwać protoplastą późniejszych yoyonacji, wzorowała się ponoć na Dreamlandzie. Instytucje i zachowania społeczne wypracowane przez Dreamland, jak i same słownictwo używane w publicystyce i debacie publicznej, zostały przekazane dalej. Dalsze obserwacje i migracje sprawiły, że pierwszy Początek rozszerzył się na cały Mikroświat. Myślę, że żaden okres na wywarł takiego wpływu na kształt Mikroświata, jak najstarsze dzieje Dreamlandu. My wszyscy z nich. Dzięki ich osiągnięciom ukształtował się Mikroświat zdolny do przetrwania ćwierćwiecza. Ale ich błędy zostały utrwalone i dziś nie potrafimy myśleć o Pollinie w inny sposób. Miewam wątpliwości, czy my, mikronauci wychowani w państwach „postdreamlandzkich”, jesteśmy w stanie wyjść poza to dziedzictwo. Może musimy wyczekiwać „najazdu Hunów” z jakichś facebookowych lub discordowych symulacji politycznych. Ten sceptycyzm nie zwalnia nas jednak z intelektualnego obowiązku poszukiwań.
Wybór artykułu, który postanowiłem opatrzyć komentarzem i poprowadzić wokół niego refleksję, był możliwy dzięki Milanowi Trastamancie, który w 2019 r. umieścił kilka artykułów i wykładów w serwisie internetowym Uniwersytetu Królewskiego w Dreamopolis . Jest to jedynie wycinek dziejów dreamlandzkiej nauki, jednak wycinek wystarczająco obszerny, aby posłużyć za wstęp do dyskusji nad dość odległą już historią. Poprzez niniejszą pracę czynię pierwszy krok ku odświeżeniu dreamlandzkich tradycji intelektualnych. Dreamland, według moich informacji, jest drugą polską mikronacją (po Evilstone, przed Raflandią) i pierwszą, która odniosła niewątpliwy sukces. Nie można mówić o początkach Mikroświata bez zgłębiania najstarszej historii Dreamlandu.
Oprócz celów ściśle naukowych, czyli zaspokojenia zainteresować intelektualnych własnych oraz czytelników, a także chęci wywołania dyskusji, mam też cel większy. Jest nim zrozumienie natury pierwszego Początku (ersten Anfang), co być może umożliwi położenie podwalić pod nowy Początek, zwany też Mikroświatem 2.0., trzecim Evilstone, itp. Zapraszam do wspólnych poszukiwań.
Źródłem, które chciałbym omówić jest artykuł sprzed niemal dwóch dekad, autorstwa Morfeusza Tylera, przyszłego (2005 r.) twórcy Solardii. Autor przedstawia dotychczasową historię dreamlandzkiego parlamentaryzmu, starając się udowodnić tezę, że od początku zakładano częściowo demokratyczny charakter dreamlandzkiego państwa. Autor wyraża to dobitnie: „Nikt nigdy nie zakładał, że Dreamland będzie rządzony przez jednostkę lub 'wybrańców', zawsze dążono do oddania przynajmniej części władzy w ręce ludu”. Po chwili jednak stwierdza zgodnie z prawdą, że pierwsze wybory odbyły się w sierpniu 2000 r. Były to wybory „częściowo wolne”, bowiem połowę parlamentarzystów stanowiły osoby powołane przez króla. Dreamland powstał jednak 1 sierpnia 1998 r., a więc dwa lata przed pierwszymi wyborami parlamentarnymi. Moje skromne badania , oparte na wcześniejszych opracowaniach , pokazują jednak, że Dreamland przez niemal dwa lata był monarchią absolutną. Monarchię konstytucyjną, zwieńczającą proces „stopniowej demokratyzacji”, ustanowiono dopiero Konstytucją Najjaśniejszego Królestwa Dreamland z 13 sierpnia 2000 r.
Kolejnym faktem, który Tyler przedstawia niejako przeciw własnej tezie, jest wybuch rewolucji „w trzecim dniu kadencji, tj. 3 września 2000”, zakończonej rozwiązaniem parlamentu, stworzeniem Tymczasowej Rady Narodowej i regencją księcia Nimitza. B. de Kekuć we wzmiankowanym w drugim przypisie dziele określa rewolucję we wrześniu 2000 r. jako konflikt pomiędzy „aktywistami” a „ojcami-założycielami”. Jest to znamienne, bowiem konflikty tego typu występują do dziś. Tyler się jednak w sprawę nie zagłębia. Można natomiast śmiało stwierdzić, że pierwsze podejście Dreamlandu do demokracji zakończyło się niepowodzeniem, co przeczy tezie Tylera o częściowo demokratycznym charakterze Dreamlandu od zarania dziejów. Demokracja była wówczas ideą niewypróbowaną, trudną do ziszczenia.
W następnych akapitach autor referuje Wielką Księgę Dreamlandu, ograniczę więc streszczenie streszczenia do minimum: przez kolejne pół roku rolę parlamentu pełniła Tymczasowa Rada Narodowa. Zaplanowano podział parlamentu na Sejm i Senat. Kilkukrotnie przesuwane wybory odbyły się 10 marca 2001 r. Warta zauważenia jest frekwencja, wahająca się między regionami od 2% do 32%, co daje pewną wskazówkę, z jaką ostrożnością powinniśmy traktować gigantyczne niekiedy liczby obywateli w mikronacjach z odległej przeszłości. Wybory miały dwóch zwycięzców, którzy otrzymali taką samą liczbę głosów – Dreamlandzką Partię Sukcesu (pod przywództwem Kefasa, czyli obecnego Helwetyka Romańskiego) i Demokratyczną Partię Dreamlandu (której przewodził autor omawianego artykułu). Jako, że w artykule wspomniane jest o sporze, czy glosy liczone mają być na zasadach systemu proporcjonalnego, czy większościowego, zauważyć można, jak ogólne było ówczesne prawo. Dziś nawet „yoyonacje” cierpią na inflację prawa, nieznanego często nawet przez ustawodawców. Okres drugiej kadencji Tyler określa jako początek złotego wieku dreamlandzkiego parlamentaryzmu.
Partie pracowały zgodnie, stworzono ustawy: o gospodarce, kodeks karny, o kulturze, o deportacji. Przeszkodą, „choć do przejścia”, miał być tylko regent Nimitz. Powstawały koalicje, a dojrzała dreamlandzka demokracja miała jakoby prowadzić do wzrostu potęgi tego kraju. Koalicja rządowa rozpadła się jednak z powodu sporu o służbę zdrowia. Dziś takie kwestie w ogóle nie są podnoszone, a jeśli są, to tylko w ramach niezobowiązującej narracji, która nie stanowi przedmiotu polityki. Muszę przyznać, że żywe spory światopoglądowe, nawet mające swoje podłoże w realnych poglądach danych polityków dreamlandzkich (choć równie dobrze mogły stanowić tylko przykrycie dla prywatnych animozji tych działaczy, dziś już trudno to stwierdzić), mogły nadawać polityce sens. Dziś mikronauci kłócą się albo wprost personalnie, albo o sprawy tak fundamentalne, że ciężko po takim konflikcie działać dalej w jednym kraju, np. o przyłączenie państwa X do państwa Y, o radykalną zmianę ideologiczną, o stworzenie od zera nowego ustroju. Kłótnie o służbę zdrowia między, jak można sądzić, młodymi zwolennikami UPR-u i Samoobrony, choć w warunkach Pollinu mogą wydawać się zabawne, nadawały mikronacyjnej polityce namacalność.
Dalej Tyler opisuje „wychodzenie z sali obrad”, czyli czas „swoistego dreamlandzkiego liberum veto”, stawiając tym samym kłam wcześniejszemu perorowaniu o dojrzałej demokracji. Była to jednak demokracja niewątpliwie żywa. Sejm dokonał samorozwiązania, a 15 sierpnia 2001 r. TomBond ogłosił Traktat Federacyjny, zatwierdzony przez obywateli w referendum (o czym autor nie wspomina). Ogłoszone nowe wybory parlamentarne, które zakończyły się fiaskiem. Udało się przeprowadzić je tylko w trzech prowincjach, wobec czego parlamentu nawet nie rozpoczął prac. Parlament zastępowała Rada Regencyjna, jednak i tę szybko zlikwidowano.
1 lipca 2002 r. przywrócono Senat, ale już bez Sejmu. Senat stał się jedynym ustawodawczym organem federalnym. Tyler wspomina natomiast o sukcesach demokracji na szczeblu lokalnym, w Weblandzie, którego pierwszym prezydentem został eMBe. Istniała też Rada Republiki, jednak nie była ona parlamentem, a jej członkowie nie byli wybierani w wyborach powszechnych. Sejmik istniał też w Księstwie Solardii. Co ciekawe, w wyborach uzupełniających „wygrał niespodziewanie członek Dreamlandzkiej Fedracji Anarchistycznej, co wprawiło w zdumienie nawet Solardyjczyków. Poseł ów znacznie zachwiał pracami, ale w efekcie nie zagroził stabilności parlamentu”.
Puentą artykułu jest zachęceniem Dreamlandczyków do aktywnego udziału w następnych wyborach do Sejmu Dreamlandu. Tyler wspomina, że liczba 18 mandatów do podziału jest abstrakcyjna. Wspomina też o wyborach jako o nadziei na aktywizację, co jest kolejnym odległym w czasie przykładem problemów z aktywnością. Niemniej, pozostawał optymistą i liczył na barwną kampanię.
Czytając artykuł zwróciłem uwagę przede wszystkim na dużą niestabilność ówczesnego Dreamlandu. Podobne odczucia miałem też przy lekturze Wielkiej Księgi. Zwróćmy uwagę na tezę Tylera, który napisał artykuł z konkretnej pozycji ideowej (republikańskiej), chcąc wykazać słuszność i odwieczność dreamlandzkiej demokracji i parlamentaryzmu. Nie mam wątpliwości, że to nieprawda. Dreamland był silnie monarchistyczny. Ciężko mi wskazać jakąś współczesną mikronację, która byłaby mniej demokratyczna od ówczesnego Dreamlandu. Nic z resztą dziwnego, że demokracja budziła opory, skoro prowadziła do utraty stabilności. Już nawet jeden anarchistyczny poseł potrafił sparaliżować parlament prowincji (znamienne, że w ogóle istniał).
Są też takie elementy artykułu, które nie zaskakują (zaskakują najwyżej w kontekście jego daty), mianowicie narzekanie na aktywność, konflikt między obywatelami starszymi i młodszymi (ubrany w formę antynomii monarchii i republiki). Takie kwestie bez problemu mógłby omawiać współczesny dziennikarz. Widząc takie podobieństwa między mikroświatem z 2002 i z 2021 roku, nasuwa się pytanie natury antropologicznej, zgodnie z tematem konferencji. Czy wciąż te same problemy i nawet te same pojęcia używane do ich opisu, wynikają z niezmiennej natury ludzkiej, czy są piętnem pierwszego Początku? Czy pierwsi mieszkańcy Dreamlandu popełnili grzech pierworodny, przez który musimy narzekać na permanentny kryzys aktywności, uczestniczyć w nieustającej szarpaninie ustrojowej i toczyć konflikty „międzypokoleniowe”?
Zachęcając uczestników konferencji do głośnego wyrażenia własnego zdania, pozwolę sobie zacząć dyskusję od przedstawienia swojego stanowiska. Dreamlandczycy ukształtowali mikroświat taki, jakim go znamy. Pierwszy książę Sarmacji był wcześniej Dreamlandczykiem. Raflandia, którą możemy z przymrużeniem oka nazwać protoplastą późniejszych yoyonacji, wzorowała się ponoć na Dreamlandzie. Instytucje i zachowania społeczne wypracowane przez Dreamland, jak i same słownictwo używane w publicystyce i debacie publicznej, zostały przekazane dalej. Dalsze obserwacje i migracje sprawiły, że pierwszy Początek rozszerzył się na cały Mikroświat. Myślę, że żaden okres na wywarł takiego wpływu na kształt Mikroświata, jak najstarsze dzieje Dreamlandu. My wszyscy z nich. Dzięki ich osiągnięciom ukształtował się Mikroświat zdolny do przetrwania ćwierćwiecza. Ale ich błędy zostały utrwalone i dziś nie potrafimy myśleć o Pollinie w inny sposób. Miewam wątpliwości, czy my, mikronauci wychowani w państwach „postdreamlandzkich”, jesteśmy w stanie wyjść poza to dziedzictwo. Może musimy wyczekiwać „najazdu Hunów” z jakichś facebookowych lub discordowych symulacji politycznych. Ten sceptycyzm nie zwalnia nas jednak z intelektualnego obowiązku poszukiwań.