Nastał podobno moment, w którym starać się mogę o nobilitację. I chociaż na szczęście z lekcji historii znam samo pojęcie, to droga niego tu, w Rzeczypospolitej jest dla mnie trochę trudna. Bez problemu, co prawda, odpowiedni wątek na forum znalazłam, ale potem zaczęło się robić pod górkę, ponieważ okazało się, że najwyraźniej trzeba tam przyjść już ze swoją inwencją twórczą, tzn. wybranym majątkiem i herbem. I tu zaczęły się schody. Bo gdyby Panowie nie wiedzieli, podejmowanie decyzji, nie jest najmocniejszą stroną niewiast. A moją to już na pewno nie.
Piszę więc do osoby, która powinna powiedzieć mi co i jak, a w odpowiedzi dostałam link do wątku, w którym można o nobilitację prosić. Świetnie! Tylko, że to już wiem. Ale oczywiście nie można sądzić, że rozmówca domyślił się, co jest jądrem mojego problemu, więc jęłam zadawać pytania dalej. I w odpowiedzi na pytanie: „a co z herbem?” usłyszałam: „aaa, wybierz sobie jakiś”. Rozwiązało to oczywiście wszystkie moje problemy i od razu umysł mój jaśniejszym się stał… Niezbyt niestety. Męczę mojego rozmówcę dalej, który dość cierpliwie mi tłumaczy, co, gdzie i jak z tymi herbami. Zdołał ze mnie w końcu wycisnąć, nazwę jednego, które szczerze powiedziawszy znam tylko i wyłącznie z powodu tego, że posługiwała się nim rodzina mojego ukochanego poety. Teoretycznie problem miałam już w tym momencie z głowy, a tu mój rozmówca, wyskakuje mi niczym filip z konopi, ze stwierdzeniem, że herby mają odmiany i może jedna z nich spodoba mi się bardziej. I wtedy dopiero się zaczęło.
– Może ta pierwsza odmiana Ci się podoba? – przyglądam się jej krytycznym wzrokiem.
– Niebyt, bo te pawie pióra, są takie sobie – zakładam, że tu nastąpiło westchnięcie.
– To może druga, tam nie ma pawich piór? – to chyba miało mnie ucieszyć.
– Ale są taki białe, bo co to w ogóle komu? – na pytanie, może i całe szczęście odpowiedzi nie otrzymałam.
– To są strusie pióra… Ale to może trzecia?
– Ale tam dziwna strzałka jest, nie podoba mi się – w tym momencie zostałam już obiektem powodującym śmiech, ale trudno idziemy dalej.
– Dziwna strzałka, dobrze; to może odmiana czwarta?
– Co Ty, przecież ona smutna jest… Półksiężyc ma odwrócony i się nie uśmiecha… Nie mogę mieć smutnego herbu, bo jestem wesoła – rozmówca mój był już poważnie moją logiką w tym momencie załamany, ale brniemy w to dalej.
– To może piąta?
– O! Czerwony jest, lubię czerwony! – naprawdę się ucieszyłam, a rozmówca mój chyba również, bo oznaczało to koniec jego mąk. – Ale nie… Te pawie pióra naprawdę mi nie odpowiadają… - odpowiedziało mi jęknięcie.
– To może ten szósty? – przyglądam mu się krytycznie. Półksiężyc zwrócony w dobrą stronę, nie ma pawich piór, strusich też nie, estetyka mi odpowiada.
– Ładny, podoba mi się; tylko te niebieskie pióra tam u góry dziwne są.
– Bo to nie pióra, tylko skrzydła…
– Dobra, dobra. Będę pamiętać. Tylko… - zamyśliłam się czytając o rzeczonym herbie. – Tylko on niby z Prus jest… A ja to chciałam majątek w wołyńskim… A może ja w ogóle to zostanę tym mieszczaninem?
Stanęło nad tym, że na niczym nie stanęło, za to wyczerpałam pokłady cierpliwości drzemiące w rozmówcy moim. Decyzyjność, jak już mówiłam nie jest moją mocną stroną, bo nadal siedzę i zastanawiam się nad herbem.
Tekst powstał w ramach odpoczynku od problemów, które w Rzeczypospolitej mają miejsce. I jest w całości oparty na wydarzeniach rzeczywistych. Nazwisk celowo żadnych nie podawałam, żeby tylko siebie skompromitować w razie czego. A herb pokażę, jak go wybiorę.
Z cyklu Przygody pewnej niewiasty w Rzeczypospolitej, bo pewnie historii będzie więcej.