Tekst zapowiadany już jakiś czas temu i pisany wyłącznie w celach humorystycznych.
Na początek należy sobie wyobrazić step. Typowy step, nad nim słońce, a na nim Kozacy skąpani w jego promieniach. Ktoś popala fajkę, ktoś inny pozbył się już koszuli, bo za gorąco, a nade wszystko przyjemności i zabawy dostarczają pełne kufle. W powietrzu unosi się kurz i śmiech, a wszyscy Kozacy pochylają się nad wąskim stołem, przy którym siedzi jeden z nich i zamaszystymi ruchami coś notuje.
Tak, to plus minus scena pisania przez Kozaków listu do sułtana. Redakcja nasza uważa, że jest to list powszechnie znany, więc nie ma potrzeby przytaczania go.
A teraz scena druga:
Step tym razem pusty, jeśli nie liczyć galopującego po nim na zmęczonym już koniu, Kozaka. Wiat rozwiewa mu koszulę, a jakieś szepty stepowa wołają za nim:
Ej! ty na szybkim koniu, gdzie pędzisz, kozacze?
Czy zaoczył zająca, co na stepie skacze?
Czy rozigrawszy myśli, chcesz użyć swobody
I z wiatrem ukraińskim puścić się w zawody?
Kozak oczywiście się tym nie przejmuje, tylko pogania konia bardziej, chociaż zwierzę jest już wycieńczone. Po tej szaleńczej gonitwie nie wiadomo za czym, ani po co, wpada między ziomków, którzy zajęci są pisaniem listu i bawią się w najlepsze. Wyrywa list spod rąk skryby i zabiera się do lektury. Kozacy oniemieli, nie wiedzą, co robić, przyglądają się mu zdziwieni.
– Iwan… – przybysz wypowiada słowa z trudem, co nie dziwi, biorąc po uwagę w jakim tempie gnał po stepie przed chwilą. Głos jego brzmi jednak jak trąby obwieszczający upadek Jerycha. – Iwan… - mówi znowu, tym razem wskazując palcem miejsce w liście. – Iwan… tu brakuje przecinka… - zapada cisza. Na stepie głucho… Po chwili, Iwan powolnym ruchem, kiwa na skrybę i ten, gimnastykując się, bo przybysz cały czas trzyma list, dopisuje przecinek.
Sytuacja powtarza się jednak po raz drugi.
– Iwan… Iwan… Iwan…
– Czego? – Iwan wygląda jakby był na skraju wyczerpania. Głos mu drży.
– Literówka tu jest… ¬– Iwan zbladł, ale zacisnął zęby i kazał skrybie poprawić błąd. Ten westchnął ciężko i zaczął zeskrobywać tusz. Na chwilę zapadła cisza, a potem przybysz powrócił do swych jęków.
– Iwan…, w kolejnym zdaniu kolejna… – zaczęło się robić nieprzyjemnie, bo cisza zwiastowała chyba coś niemiłego, ale przybysz nie daje za wygraną.
– Iwan… Iwan… Iwan… Czy sułtan na pewno wie, co to jeż? – znowu zapada cisza, lecz tym razem Iwan przerywa ją bluzgiem niespotykanym, z którego wynika, że nie interesuje go czy sułtan wie czym jest jeż. (Nie przytoczymy tych słów, gdyż są niezbyt cenzuralne). Sprawa jeża została zażegnana, ale przybysz nie daje za wygraną.
– Iwan… Iwan… Iwan… My się tu do niewiedzy przyznajemy. Jak my na arenie międzynarodowej po czymś takim wyglądać będziemy. Że niby kalendarza nie znamy, nie no tak nie można, Iwan… – Iwan wzdycha ciężko, widać, że jest już na skraju wytrzymałości, pozostali Kozacy dyskretnie się od niego odsuwają. Nic się jeszcze nie dzieje.
– To czego byś chciał? – pada pytanie.
– Wyjścia są dwa – po tej odpowiedzi widać, że przybysz stracił wszelką intuicję, która winna podpowiedzieć mu, że należy zamilknąć. – Albo to przeredagujemy, albo musicie zmienić podpis, bo ja się pod tym nie podpiszę, a wtedy stwierdzenie wszyscy Zaporożcy jest nieprawdziwe.
– Coś jeszcze? – głos Iwana brzmiał jak armata, która zaraz ma wystrzelić, ale przybysz tego nie zauważał.
– A może ten sułtan to tak z dobroci serca pisze, w dobrej wierze? Pomóc chce, a my tak nieładnie do niego… - więcej już nie mógł nic dodać, bo został skutecznie spacyfikowany. Iwan mógł odetchnąć z ulgą.
To historia jak najbardziej zmyślona. I wbrew pozorom nie zachęcamy w niej do olewania zasad ortografii, interpunkcji czy polskiej składni, czy na przykład niezwracania uwagi na nielogiczności napisane przez kogoś wcześniej. Nie, to by w życiu nikomu tu przez gardło nie przeszło. Chodzi jeno o moment, w którym się to robi, a te winien być odpowiedni, nie wybrany na chybił-trafił.
Nazwisko, które było natchnieniem miału tu nie paść, ale jego właściciel tak pięknie się o sobie ostatnio wypowiedział:
Z kolei, o ile dobrze rozumiem, u nas ja od czasu do czasu pełnię funkcję marudy.